Pierwszy odcinek pierwszego sezonu nowych serii (stąd i numer w tytule posta). W roli Dziewiątego, zupełnie nowego Doctora Christopher Eccleston. W roli towarzyszki - Billie Piper, która będzie się włóczyć z Doctorem przez całe dwie serie, niezrażona wymianą Doctora po pierwszej serii. ;) A, i ma na imię Rose.
Fabuła z początku nie prezentuje się zbyt rewolucyjnie. Rose, różowa niemal tipisiara z londyńskiego blokowiska, wiedzie nudne do przesady życie. Mieszka z mamą, pracuje w sklepie, spotyka się z Mickey'm. Nic ciekawego. Oczywiście do czasu. Kiedy po kolejnym dniu pracy schodzi do piwnicy sklepu atakują ją ożywione tajemniczą siłą manekiny. W ostatniej chwili łapie ją za rękę tajemniczy mężczyzna i krzyczy: "Uciekaj!", co jest interesującym początkiem znajomości. Rose jest przekonana, że goniące za nimi manekiny to przebrani studenci, ale sprawa jest bardziej skomplikowana i bardziej z kosmosu. Dosłownie. (Fani starych serii, do których nie należę, wiedzą już, że to Autoni.) Doctor ratuje jej życie, wpadają na siebie przez cały odcinek, po to by na koniec uchronić Londyn (i świat, rzecz jasna) od zagłady. Hura! W międzyczasie dowiadujemy się, że Doctor jest kosmitą, a swoją niebieską budką telefoniczną może podróżować nie tylko w przestrzeni, lecz także w czasie. Okazuje się, że to najlepszy sposób na wyrwanie dziewczyny - Rose zapomina o chłopaku, mamie, wszystkim i wyrusza z Doctorem w podróż, która zmieni całe jej życie (no bo jak inaczej, też bym poleciała).
Odcinek jest dobry i ciekawy. Od razu prezentuje najważniejsze cechy Doctora Who - dużo biegania, ładna towarzyszka dla genialnego Doctora, którą może ratować z opresji i statyści z plastikowych kostiumach grający kosmitów. Mniam!