Uwaga na spoilery, bla bla bla.
A więc - obejrzałam Death of the Doctor (jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, zajrzyjcie do poprzedniej notki). I, hoho, moi państwo, nie jest tak źle, jak się spodziewałam! (Mając w pamięci The Wedding of Sarah Jane Smith z Davidem.) Nie wiem, może to była kwestia nastawienia, ale podobało mi się. Oczywiście, nie spodziewajcie się za wiele - Doctor pojawia się dopiero pod koniec odcinka, ale za to w bardzo spektakularny sposób.
Ale może nie od końca.
Zaczyna się od najazdu UNITu na dom Sary Jane. Z dwóch samochodów wysiada nie wiedzieć czemu cała gromada żołnierzy w charakterystycznych czerwonych beretach. Ich dowódca (pani o wyglądzie wrednej suki) informuje naszych bohaterów, że Doctor nie żyje. Zaraz dowiadujemy się też, że jego ciało zostało znalezione w odległej galaktyce i sprowadzone na Ziemię przez kosmicznych grabarzy (sic!), którym zaraz też możemy się przyjrzeć na holograficznej wiadomości. Taaak, to te koszmarne sępy, które widzieliście na zdjęciach promocyjnych. Sarah Jane wygłasza tu wielce rozsądną uwagę. Spójrzcie, jak to wygląda! Na pewno kłamie! I oczywiście nie może nie mieć racji. Jeżeli w serialu dla dzieci pojawia się wielki sęp w welurowym fioletowym szlafroku, to musi coś kombinować! I nawet kolorowe kryształki na czole i harfa mu nie pomogą. Chyba że w realizacji ZŁEEEGO planu.
Sarah Jane, Clyde (mój ulubieniec) i Rani zostają zaproszeni na pogrzeb Doctora, który ma odbyć się w tajnej bazie UNITu, dokąd zabiera ich wojskowy samochód. Tam też zostają im przedstawione sępy w welurze i małe niebieskie Graski, które są Groskami (taaa...), oglądają rakietę, w której ciało Doctora ma zostać wystrzelone w kosmos, co jest całkiem niezłym pomysłem, i mogą sobie popatrzeć na trumnę. Doctor rzekomo został bardzo poharatany i nikt nie może na niego spojrzeć. JASNE.
I tutaj wkracza na scenę nasza stara znajoma - Jo Grant (która okazuje się być babcią boskiego surfera imieniem Santiago, ale to chyba tylko mnie interesuje). Jo jest przeurocza. Gada jak najęta i od razu zaprzyjaźnia się z Sarą Jane. Naprawdę. Podskakiwanie i trzymanie się za rączki w wykonaniu sześćdziesięcioletnich pań może być fajne. Hurra dla Jo, jest super. (Santiago też, też, też!)
Jo potwierdza również przypuszczenia Sary Jane - obie towarzyszki (byłe, bo byłe, ale jednak) są przekonane, że gdyby Doctor naprawdę umarł, to poczułyby coś. A więc - Doctor żyje! Intuicja ich nie zawodzi, na szczęście. Jedenasty pojawia się w szalony sposób, którego łaskawie nie zdradzę, podobnie jak podłego planu welurowych sępów z Ulicy Sezamkowej.
OBEJRZYJCIE! (O ile jeszcze wam się chce po przeczytaniu tej przydługiej recenzji.)
5 komentarzy:
Taak. Santiago jest interesujący. I Jo całkiem fajna. Ale i tak nie wierzę, że spędziłam ostatnie pół godziny tylko po to, żeby przez minutę zobaczyć Doctora.
Da się to obejrzeć bez znajomości poprzednich odcinków, których wolałabym sobie odmówić? ;P
Chciałam tylko napisać, że odcinek jest już na whomanistycznym chomiku. :)
Czwartej serii jeszcze nie widziałam, ale z poprzednich wnioskuję, że absolutnie nie musisz się martwić poprzednimi odcinkami.
Oglądaj śmiało!
Po takiej recenzji na pewno obejrzę ;D
Zuuuooooo..... XD
Muszę przyznać, że jak na SJA nie było to takie złe, zwłaszcza w porównaniu do koszmarnie nudnego występu Dziesiątego.
Ten serial jest okropnie sztuczny i nie byłabym wstanie obejrzeć więcej niż te dwa odcinki z Doctorem.
Oczywiście Jedenasty mi się podobał. Matt to totalny wariat.
Prześlij komentarz